Ze względu na chorobę dziecka przez kilka lat mojego krótkiego, choć koszmarnego małżeństwa, lekarzy widywałam częściej niż własnych rodziców czy rodzeństwo. Tylko jeden doktor wyciągnął do mnie rękę. Ale wtedy nie byłam jeszcze gotowa na to, żeby przyjąć pomoc – mówi Joanna.

„Mam na imię Małgorzata, mam 25 lat, jestem alkoholiczką” – tylko tyle wydusiłam z siebie ponad rok temu podczas mojego pierwszego spotkania w klubie AA. Zaczynam od tego, bo to alkohol zaważył na moim życiu. Picie i bicie – tak można podsumować lata mojego małżeństwa. Pierwszy był alkohol.

W zeszłym miesiącu była 23. rocznica naszego ślubu. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że te lata to pasmo nieszczęść i bólu. Początki zapamiętałam jako wspaniałe. Dobrze nam się powodziło. Andrzej był dobrym fachowcem – mechanikiem samochodowym, jedynym w okolicy. W naszym garażu auta naprawiali sołtys, dyrektorka szkoły, ksiądz, kierownik przychodni. Byliśmy lubianą i szanowaną rodziną. Zaplanowaliśmy, że będziemy mieć czwórkę dzieci, i rzeczywiście tak się stało. Na świat przyszli kolejno Asia, Paulina, Natalia i Piotruś. Syn ma dziś dwa lata. Kiedy go urodziłam, mój koszmar już trwał.

Nie wiem, od czego zacząć tę historię. Może od tego, że osoba, o której opowiem, dziś wydaje mi się obca. Ażtrudno mi uwierzyć, że to będzie opowieść o mnie – sprzed zaledwie kilku lat. Najchętniej do każdego kolejnego wątku tej historii dopisałabym zdanie zaczynające się od: „Dziś wiem, że…”. Wtedy nic nie wiedziałam. Byłam jak mały przestraszony kundelek, wdzięczny za każdy najmniejszy gest swojego pana – podrapanie za uchem, dobrotliwe klepnięcie, jakiś ochłap ze stołu. Albo za to, że akurat dziś zostawił mnie w spokoju – nie szturchnął, nie popchnął na ścianę, nie podłożył nogi.